Tytuł: "Naprawdę szczęśliwa"
Para: Marcesca
Czasem
zastanawiam się czym jest miłość. Przywiązaniem, przyzwyczajeniem czy może
czymś więcej?
Czy miłość
oznacza cierpienie? Czy szczęście jest przeznaczone tylko dla niektórych,
wybranych?
Czemu nie
mogę być chociaż raz szczęśliwie zakochana?
Wszyscy mężczyźni
z którymi się spotykałam, krzywdzili mnie. Pierwszy chłopak,moja pierwsza
szkolna miłości,zdradził mnie z najlepszą przyjaciółką. Wydaje mi się, że mają
już trójkę dzieci. Drugi, o imieniu Lorenzo,wyjechał bez żadnego słowa a Miguel
mój ostatni partner, zostawił mnie gdy tylko dowiedział się, że jestem chora.
To zabolało chyba najbardziej. Ta świadomość,że nie mam prawa do szczęścia i
normalności przez raka. Tak,od 16 roku życia choruję na raka.
Wiedziała o niej
tylko moja rodzina i najbliżsi przyjaciele.
Mimo
wszystko uważam, że mam ogromne szczęście-
rak w stanie
remisji to coś niezwykle rzadkiego. Jednak chciałabym się zakochać, założyć
rodzinę i udawać, że żyję normalnie. Ale los sobie ze mnie kpi, każe mi płacić
za tą remisję,za to że, jeszcze żyję.
Jestem,niestety, niepoprawną optymistką i cały czas wierzę, że znajdę kiedyś szczęście.
Nie sądziłam
tylko, że stanie się to tak szybko ani w takich okolicznościach.
Był zwykły październikowy dzień. Wstałam koło dziesiątej, odsłoniłam żaluzje w oknach i włączyłam radio. Leciała właśnie jedna z moich ulubionych piosenek „Euforia” w
wykonaniu mojej koleżanki jeszcze ze szkoły. Uśmiechnęłam się sama do siebie i
zaczęłam robić śniadanie. Muzyka byłą dla mnie bardzo ważna, stale
uczestniczyła w moim życiu. Od dziecka uczyłam się śpiewu i gry na
instrumentach. Potrafiłam grac na skrzypach, gitarze i fortepianie. Śpiewałam
też całkiem dobrze. Czasem w szpitalu, podczas chemioterapii śpiewałam dla
rodziców i pielęgniarek. Dziwiły się,że mimo mojego osłabienia nadal mogłam śpiewać. Doktor zawsze żartował, że
skoro mam taki anielski głos, to na pewno będę zdrowa. Bóg nie zabierze kogoś,
kto należy do jego niebiańskich zastępów. Pamiętam, że czułam się wtedy bardzo
zakłopotana.
Godzinę później gdy już zjadłam, posprzątałam i się ubrałam, postanowiłam przejść się
na spacer. I tak nie miałam nic do roboty. Nie pracowałam, nie studiowałam i
miałam niewielu znajomych. Uznałam,że przechadzka dobrze mi zrobi. Dzień był
ładny, mimo że pochmurny. Włożyłam płaszcz,zgarnęłam torebkę,zamknęłam drzwi i
już szłam ulicą z zachwytem przyglądając się mijanym drzewom. Był środek października, więc wszystkie drzewa miały śliczny pomarańczowo-złoty kolor.
Przeszłam przez aleję de Passon i doszłam do Królewskiego parku. Spacerowałam alejkami rozmyślając o życiu.
Byłam jedynaczką a moi rodzice bardzo o mnie dbali. Pochodziłam z Włoch, a moje
imię, Francesca, nadano mi na pamiątkę prababci ojca. Do Buenos Aires przenieśliśmy się gdy miałam 7 lat. Nie byłam towarzyska, ale miałam kilku bliskich
kolegów i koleżanek. Uczyłam się dość dobrze, nie sprawiałam kłopotów i
chciałam studiować psychologię. Jednak wtedy dowiedziałam się o chorobie i moje
marzenia runęły jak domek z kart.
Sprzałam na
zegarek i zauważyłam, że jest już za piętnaście 13. Pora wrócić do domu.
Ruszyłam w stronę wyjścia na ulicę Riggazzo. Musiał kupić jeszcze kilka
składników na kolację. Szłam, przyglądając się ludziom idącym w przeciwną
stronę. Młodzież, zakochani, starsi ludzie karmiący gołębie. Wszyscy cieszyli
się nadchodzącą jesienią. Małe dzieci z pobliskiego przedszkola bawiły się na
placu zabaw.
Poczułam
bolesne ukłucie w sercu, zawsze chciałam mieć dzieci. Gdy byłam młodsza dorabiałam sobie jako niania. Zawsze chętnie zajmowałam się maluchami sąsiadów.
Potrafiłam bawić się z nimi godzinami. Niestety, raczej nie będę mogła mieć
własnych. Mogłyby się wtedy pojawić komplikację podczas ciąży. Rak nie pozwoli
mi być matką. Westchnęłam, koło mnie przechodziła właśnie kobieta z wózkiem.
Przeszła a ja odwróciłam się, żeby na nią popatrzeć. Młoda mama z prześlicznym
maleństwem w wózeczku.
Uśmiechnęłam
się i nagle poczułam, że jest mi dziwnie duszno. Próbowałam złapać powietrze
ale zakręciło mi się w głowie, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zatoczyłam się
i dosłownie wpadłam w ramiona mężczyzny idącego za mną.
-Wszystko w
porządku ?- zapytał, a ja nie zdążyłam mu odpowiedzieć . Pochłonęła mnie ciemność.
*
-Proszę
pani, proszę pani, czy pani mnie słyszy?- świdrujący głos mężczyzny wyrwał mnie
z otępienia. Zamrugałam kilkakrotnie i otworzyłam oczy. Oczywiście znajdowałam
się w szpitalu. Człowiek pochylający się nade mną, był ubrany w biały fartuch.
Lekarz. Rozejrzałam się po pokoju. Leżałam na łóżku i byłam podłączona do
kroplówki. Mój płaszcz i torebka znajdowały się na stoliku.
-T-tak-odpowiedziałam
słabo, dotykając ręką czoła-proszę mi powiedzieć co się stało-
-Cóż- lekarz
zajrzał do swoich notatek- koło godziny 13, pewien mężczyzna zadzwonił na pogotowie
i powiedział, że jakaś młoda kobieta zemdlała w parku. Karetka panią
przywiozła, zrobiliśmy rutynowe badania i jak na razie wszystko wydaje się w
porządku. Proszę mi wybaczyć ale muszę spytać. Choruje pani na raka?- pokiwałam
głową, niezdolna wykrztusić z siebie ani
słowa. Zasłabłam w parku. Ale jak to możliwe? Jak to się stało? Brałam leki,
stawiałam się na kontrole i słuchałam zaleceń lekarza. No więc jak?!
-Nie, proszę
się nie martwic- oznajmił z uśmiechem, widząc moją przerażoną minę- to nic poważnego.
Nawet w stanie remisji, rak znacznie osłabia organizm. To nic niepokojącego, że
pani zasłabła-
Odetchnęłam
z ulgą i zdobyłam się na słaby uśmiech. Teraz wszystko wydawało się być
pokazane w jaśniejszych barwach. Może jeszcze dzisiaj wrócę do domu.
-Więc co
teraz?-spytałam. Lekarz ponownie uśmiechnął się i podał mi kartkę ze swojego
notatnika.
-Proszę to wypełnić a za jakieś 10 minut pielęgniarka zawiezie panią na ostatnie badanie.
Potem będzie pani mogła opuścić szpital.- wyszedł a ja po raz kolejny odetchnęłam
z ulgą. Byłam taka szczęśliwa, ze nie musiałam zostawać w szpitalu na długo.
Kojarzył mi się tylko z nieprzyjemnymi chemioterapiami z wczesnego okresy
choroby. Zerknęłam na zegar wiszący nad drzwiami. Wskazywał godzinę 15:20.
Trochę przeleżałam w szpitalu. Nagle do sali wszedł młody mężczyzna. Na oko
mógł być, bo ja wiem, ze dwa lata ode mnie starszy. Był wysoki, szczupły i miał
ciemne włosy opadające mu na oczy. Przez to nie mogłam zobaczyc ich koloru.
Usiadł na krześle koło mojego łóżka i uśmiechnął się nieśmiało.
Spojrzałam na
niego z ciekawością.
-Jestem
Marco- przedstawił się- to ja zadzwoniłem po karetkę, gdy no wiesz… zemdlałaś-
zarumienił się, a ja pomyślałam, że wygląda naprawdę słodko.
-Bardzo Ci dziękuję- odparłam i posłałam mu mój najpiękniejszy uśmiech. Zaczęliśmy rozmawiać. Marco pochodził z Meksyku, do Buenos Aires przyjechał studiować
fotografię i nie ma jeszcze dziewczyny ani narzeczonej. Okazało się,że mamy
mnóstwo wspólnych zainteresowań. On też grał na gitarze, lubił włoską kuchnię i
uwielbiał podróże. Niestety chwilę później przyjechała pielęgniarka, żeby zabrać
mnie na badanie. Podałam jej kartkę, którą wypełniłam a ona zaczęłam pchać moje
łóżko. To na nim miała mnie zawieźć.
-Do
zobaczenia- powiedziałam chłopakowi. Był taki miły i zabawny. Miałam nadzieję,
że jeszcze kiedyś się spotkamy. Przyjemnie mi się z nim rozmawiało i, bądźmy szczerzy,
bardzo mi się spodobał.
-Pa !-
odkrzyknął i ruszył do wyjścia, lecz nagle stanął, jakby sobie o czymś
przypomniał.
-Hej !
Zapomniałaś powiedzieć jak się nazywasz !- kobieta pchająca łóżko, uśmiechnęła
się pod nosem słysząc jego krzyki.
-Francesca.
Francesca Comello !- tym razem zdążyłam mu odpowiedzieć, zanim zniknął mi z
oczu.
*
Ja i Marco
spotykaliśmy się już kilka tygodni. Zaraz następnego dnia znalazł mnie na
portalu społecznościowym i umówiliśmy się na randkę. Po raz pierwszy czułam się
tak przy mężczyźnie. Taka… wyjątkowa i adorowana. Wbrew moim obawom, nie uciekł
gdy dowiedział się, że jestem chora na raka.
Przeciwnie,
powiedział mi, że jego mama też na niego chorowała ale nie udało jej się z tego wyjść. Umarła, gdy miał 11 lat. Marco wiedział z czym wiąże się ta choroba i
bardzo o mnie dbał. W końcu nie czułam się samotna i nieszczęśliwa. Miesiąc po
tym wypadku sprzedałam mieszkanie i wprowadziła się do chłopaka. Każdą wolną
chwilę spędzaliśmy razem. Podjęłam też studia wieczorowe. Oczywiście wybrałam psychologię. Co raz bardziej uświadamiałam sobie, jak mocno kocham Marco.
Był
dla mnie wszystkim i bardzo się o mnie troszczył.
Pewnego
dnia, gdy wybraliśmy się na spacer do tego samego parku gdzie pierwszy raz się
spotkaliśmy, chłopak ukląkł przede mną, wyjął małe pudełeczko i zapytał czy
zostanę jego żoną. Bez wahania się zgodziłam. Kochałam go i chciałam spędzić z
nim resztę życia.
*
Kilka dni
temu wydarzyło się coś cudownego.
Dowiedzieliśmy się, że za kilka miesięcy
zostaniemy rodzicami !
Udało się. Wreszcie jestem naprawdę szczęśliwa.
No hej ;))
Co słychać kochani?
U mnie dobrze, chociaż... Mam złamane serducho, ale co tam. Trzeba zacisnąć zęby i żyć dalej, nie?
Ten part w sumie jest tak wesoły, że na tą chwilę chcę mi sie wymiotować.
Ale wiecie, co? Jest to moja pierwsza bloggerowa publikacja :)
Serio, a w listopadzie minie pół roku mojego istnienia na Bloggerze.
Tak więc, do piątku, bo wtedy dodać part moja uzdolniona Ola, która nie wywlecze Wam całej historii swojego życia xD Bo nie jest mną :D
Kocham Was,
Cathy
O Boże cudeńko....
OdpowiedzUsuńZajmę tu sobie miejsce! ♥
OdpowiedzUsuńCześć! ♥
UsuńPowróciłam, aczkolwiek nie jestem pewna, by mój komentarz chociaż drobnostkę tego, co czułam po przeczytaniu, jednak i tak spróbuję. Miniaturka była z prostą fabułą, ale to właśnie ona sprawiła, że się w tym One Shocie zakochałam. Co prawda, już od dawna jestem za Diecescą, ale czytanie tego tekstu o Marcesce nie stało się dla mnie problemem. Chciałabym, żeby było więcej opowiadań, takich prostych, a nie o jakichś kosmosach, ciążach szesnastolatek czy pocałunkach z "przymusu". To było wspaniałe, bo Marco zainteresował się nią nie patrząc na jej wady czy choroby. Patrzył na jej wnętrze. Płaczę. :') Czekam z niecierpliwością na Twoją kolejną publikację, jak i innych dziewczyn z drużyny. Weny życzę!
Karola. ♥
Moje ♥
OdpowiedzUsuńDzień dobry ♥ (raczej już Dobry wieczór haha XD ale ja głupia :D)
UsuńJA także powróciłam, w takim wielkim stylu! Oczywiście musiałam, bo tak wspaniałe dzieło, musi być skomentowane, nie ma nawet na to dwóch zdań!
Wiesz, cieszę się, że mam tak bardzo uzdolnioną wspólniczkę <3 Posiadać tak wielki talent. Kurczę, tylko pozazdrościć można. Nie wszyscy potrafią tak pisać, uwierz, wiem z własnego doświadczenia :>
Marcesca <3 Czyli coś, co uwielbiałam, uwielbiam i uwielbiać będę. Jestem fanką tej parki od początku drugiego sezonu "Violi" i zdania nie zmienię, chodźby mieli zrobić miliony scen miłosnych Diecesci! Kocham to połączenie i już! <3
Jeszcze w dodatku pisze o nich, ktoś tak genialny! I to w jaki sposób! Na prawdę, jest to Twoja pierwsza bloggerowa publikacja? Trudno mi w to uwierzyć, bo to jest po prostu zarąbiste! Sposób, w jaki przedstawiłaś ich historię...świetny. Pokochał ją mimo jej ciężkiej choroby, nie bał się życia z nią! Urocze..No i dzidziusia będą mieli, uwielbiam takie fajne zakończenia <3
Mam nadzieję, że chodź troszeczkę poprawiłam Ci tym komentarzem humor. Pamiętaj słońce, że zawsze możesz się do mnie zwrócić! <3 Będzie dobrze, jesteś silną dziewczyną! :>
Kocham bardzo ♥
Alexi
Cudo...
OdpowiedzUsuń<3333333333